zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

 

20 lutego 2015 roku moja Mama ukończyłaby 90. rok życia, gdyby żyła. Chciałbym mieć taką stareńką żywą Mamę choćby na okamgnienie, ale ona nie żyje już od 21 albo 22 lipca 1988 roku.

Dzień 20 lutego tego roku był rocznicą narodzin osoby zmarłej dawno temu, przez co skłaniał do ogarnięcia myślą dwóch czasów ludzkiego nieistnienia: przed i po życiu. Zacząłem pomału dorastać do postaci i pamięci Mamy, odkąd począłem interpretować jej życie, co zaczęło się od zanegowania nie tego, że ona sama negowała wiele z zastanych w życiu rzeczy, lecz tego, w jaki sposób to zrobiła i do czego przez to doszła. Pojęcia „negowanie” używam tu w sensie aktywnego sprzeciwiania się temu, co dane i nieakceptowane, w celu zmienienia tego na coś w najgorszym przypadku mniej nieakceptowanego. Jak to początkujący interpretatorzy, zacząłem interpretować jej życie od niezbyt rozumiejącego wyjaśniania, które jest wszak czymś więcej niż nieświadomy brak wyjaśnienia i rozumienia, ale czymś wiele mniej niż świadomie niewyjaśniające rozumienie. Negowania było tak dużo w życiu Mamy, że mój konstytutywny tekst na jej temat zatytułowałem Heleny „nie tak, jak się chce”. Z pomocą tytułu i tekstu próbowałem wyrazić, że negacja, emancypacja, afirmacja były istotą jej walki i życia, być może, podobnie jak w każdym innym życiu, ale u niej to było zastanawiająco silne.

Musiała się czuć ogromnie nierówna wobec bardzo wielu, skoro tyle nawojowała w swym życiu, które było całkowicie prywatne. Nawojowała zapewne wbrew swoim zmysłom, odczuciom, postrzeżeniom, nawet zdrowemu rozsądkowi – starsza siostra Maria dedykowała jej kiedyś słowa: „Nie wiesz, jak zacząć, od czego” – ale nie wbrew, lecz zgodnie ze swym rozumem, bo właśnie w ten sposób go zdobywała. Widocznie nie stać jej było na negowanie w inny, bardziej wyrafinowany sposób tego wszystkiego, w co została wrzucona w życiu. Tylko tym sposobem mogła osiągnąć na swoją miarę to, w czym się czuła tak nierówna wobec tak wielu: rozum. Przy okazji uzyskała – przynajmniej w swoim przeświadczeniu – przewagę nad większością ludzi, do których równała pod innymi względami: zdobyła – we własnym mniemaniu – uprzywilejowaną pozycję wobec Boga, który stał się dla niej najwyższym autorytetem, obrońcą, powiernikiem, niemal przyjacielem, tak jak w niego wierzyła. Zaszła tak daleko w swoim negowaniu, że nie wystarczyło jej zrównanie się z tymi, do których równała. Ona znała jedyną objawioną prawdę, oni nie. Ona poświęcała doczesne życie na służbę jedynemu prawdziwemu Bogu, oni nie. Ona miała być zbawiona, oni nie. Ona miała powstać z martwych tu, dosłownie na tej ziemi, oni nie. Poszła w szpitalną śmierć jakby bez zawahania, lekko, machająca ręką z okna na ostatnie pożegnanie jak bohaterka sagi, epicka postać. Zgodnie z przekonaniami religijnymi, często mówiła o tym, że dla umarłych czas się nie kończy definitywnie, lecz tylko zatrzymuje do momentu zmartwychwstania. Właśnie tak postrzegam pod jej nieobecność przez te ponad 26 lat czas, który dla mnie się nie skończył, ani nie zatrzymał: jako bardziej stracony dla niej niż niedotyczący jej.

To, że tamci, do których za życia równała, nie zauważali i tym bardziej nie uznawali jej przewag i ich to nie interesowało, podczas gdy ona uznawała ich inne „światowe” przewagi, chyba nie miało dla niej znaczenia. Ją satysfakcjonowało głoszenie im boskiej prawdy, występowała względem nich jako oferująca nauki biblijne potencjalna nauczycielka, wtajemniczona w sprawy absolutne, czyli wyższe niż ich sprawy obiektywne. Czyniło to lżejszymi ewentualne upokorzenia, których doznawała od nich i ze względu na nich. Więc w pewnych rzeczach się nie myliła. A tam, gdzie się myliła, to także po to, bym ja się mylił inaczej niż ona i już z osłabionym przez nią skutkiem pomyłek jej rodziców. Moje dzieci będą się mylić jeszcze inaczej, także z osłabionym przeze mnie skutkiem jej pomyłek. I tak dalej, aż po odgadnięcie tajemnicy świata i życia, to jest rzeczywisty koniec Historii, który oby nie umknął nikomu.

Kiedy zaczynałem pisać tamten tekst o Mamie, wydarzenia związane z końcem jej życia i odejściem jawiły mi się jeszcze jako nieodległe, żywe, ważne, aktualne. Być może podobnie odczuwali to moi rozmówcy z rodziny, których wypytywałem o szczegóły z jej życia. Ona była ode mnie starsza o 39 lat, dlatego nie mogłem pamiętać dwóch trzecich z jej życia. Kiedy go skończyłem pisać i opublikowałem, zacząłem wierzyć, że Mama przechodzi do spisanych historii prywatnych – a jakże – przynależnych naszej cywilizacji. A obecnie coraz bardziej dociera do mnie, że ja ciągle walczę o obiektywne uznanie pamięci o niej, co ją zrówna w moich oczach z tymi nieuznającymi jej za życia lub pamięcią o nich. Ciążą mi te wszystkie poprzednie generacje i generacje jeszcze wcześniejsze, które ze strony innych spotkały się z wąskim, wątłym, wątpliwym uznaniem.

 

Wiesław Żyznowski

1 marca 2015

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0