zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

O tym, jak było na początku zacznijmy dziwacznie. Otóż, dość jeszcze nieposkromiona skłonność do opisywania zdjęć, wykazywana przez pewnego jegomościa, zechciała mieć dziecko z tektury i papieru z przejawianym przez niego sentymentem do Wieliczki. Począć twór kulturalny w postaci książki jest czasem trudniej niż naturalny, geny muszą być silne, jeśli dziecko ma przyjść na świat. Ktoś musiał wypowiedzieć tę spójną ideę całości. Udało się to Urszuli: „mają być tylko zdjęcia i ich opisy, które wyjdą spod jednej ręki, żadnych domieszek”. Pewnie nie była bezstronna, w końcu nie chciała się wstydzić męża i za męża.
Z rozrzutnymi projektami jest tak, że jeśli wszystko idzie gładko, ich zrealizowanie pochłania we wszystkim dwukrotnie więcej niż to, co się zakładało pierwotnie. W przypadku książki Wieliczanie na opisanych fotografiach było tego może 2,5 razu więcej. I to mimo tego, że od początku do końca miała szczęście do ludzi, którzy się za nią zabrali i którzy ją wspierali. Jak to było z Urszulą, już wspomniano. U jej męża Wiesława ckliwość do rodzinnych stron wywołała głód bycia autorem książki. Annę projekt zaintrygował od początku; ona lubi być potrzebna, zwłaszcza w sprawach niebłahych. Na dodatek pochodzi z tych samych stron, co Henryk. Może dlatego ten ostatni nie okazał się zbytnim hamulcowym, bo po tym, jak stwierdził, że nie mamy nawet połowy kwalifikacji do takiego projektu, poparł go z duszy. Pod koniec pracy doszedł jeszcze pan Łukasz, chyba tylko po to, by bez końca znęcać się nad myślami zawartymi w tekstach, które i bez tego już wcześniej były dalekie od pierwotnych. Wspomnijmy nieco tajemniczo o czterech bezinteresownych osobach z tych wszystkich, którzy w naszej sprawie, gdyby chcieli, mogli nie podnosić słuchawki. Pan Andrzej kocha i miasto Wieliczkę, i w ogóle książki, może dlatego poparł zamysł niemal tak jakby był jego. Tak samo pani Jadwiga, która tyle z życia poświęciła miastu, wiedząc, że coś odwrotnego nie jest możliwe. Pan Bogdan polubił fotografie grupowe spod kopalni soli, zebrał ich tyle i tak interesujących, że omal nie namówił nas na zrezygnowanie z poszukiwania i opisywania innych. Panu Władysławowi swoim portretem z dzieciństwa przyszło tylko otworzyć książkę, a pomagał przy jej powstawaniu tak entuzjastycznie, że powinien ją też zamykać. Więcej o zasługach tych osób i wielu innych dla książki można przeczytać w Podziękowaniach zamieszczonych na jej początku.
Więc pewnego dnia zaczęliśmy oglądać zdjęcia, by najciekawsze z nich wybrać do książki. Te oceniane na początku miały więcej szczęścia niż późniejsze, nasze sito nie było jeszcze tak gęste. Wypocone zostały także pierwsze opisy zdjęć. I nie żeby ich nie zaaprobowali ci, których poprosiliśmy o pierwsze oceny, pewnie wszystkie powstałyby pięknoduchowskie, gdyby pewnego razu niezastąpiony Henryk nie wtrącił swoich trzech groszy: „przecież one bez konkretnych historii ludzkich nie będą mieć żadnej wartości”. Jeśli do tamtego momentu Annie wydawało się, że ma dużo pracy, była to jej największa pomyłka w życiu. Jest bowiem tak, że niektórzy właściciele zdjęć wiedzą, co opowiedzieć i robią to chętnie, natomiast inni lubią, jak się z nich wszystko wydusza. I tak, od kiedy padło to spostrzeżenie Henryka, tą wy-dusicielką miała być Anna, choć później z żalu nad nią wzięliśmy trochę zdobywania historii na siebie. Na przykład przycisnęliśmy skutecznie pewną sympatyczną przedstawicielkę środowiska żydowskiego – obecnie całkowicie nieobecnego w Wieliczce, by ze względu na naszą namolność rzekła słowo odpowiedniej osobie. Otwarło nam to drzwi do fotografii i opowieści głęboko zakrytych przed nami do tej pory. I tak robiło się nam wszystkim lepiej i lepiej, i tylko Anna czasem podsumowywała wysiłki pisarskie: „jakoś to na kolanie napisane”. Planowaliśmy 100 fotografii i 100 opisów, z rozpędu wyszło bodaj 137 i jeszcze dodatek ze zdjęciami zbiorowymi. Sami też dla uzupełnienia tematyki zrobiliśmy trochę zdjęć współczesnych, w większości kolorowych, ale jakże blado wypadających na tle starszych czarno-białych. Jednak jedno z takich zrobionych na starodawną modłę zdjęć nam także udało się zrobić, było to już kilka lat temu, prezentuje ono dżentelmena w kapeluszu sprzedającego na targu sadzonki drzew. Ale ono chyba tylko dlatego się udało tamtego jesiennego dnia, że po tym, jak podczas zagadania między sobą o idei takiej fotografii Henryk rzucił jedną ze swych ulubionych komend: „zróbmy to od razu”, na przygotowanie oraz spakowanie sprzętu fotograficznego, dojechanie 3 kilometrów do centrum Wieliczki, zaparkowanie, podejście niezauważenie do owego pana od tyłu, skadrowanie i naciśnięcie spustu migawki nie zeszło nam w sumie więcej niż 13,5 minuty. W naszych innych przypadkach fotograficznych było tylko dłużej pod każdym względem, a za to w efekcie gorzej.
Kiedy książka była już w druku, z Londynu zatelefonował pan Roman, który wcześniej dość walnie przyczynił się do zdobycia kilku najciekawszych zdjęć i historii. Zapytał: „jakiś czas temu rozmawialiśmy o książce, czy ktoś się już za nią wziął?”.
Różnie sobie można pomyśleć o tej książce, a to ze względu na nadmiar naszego poświęcenia się jej w ramach naszego poczucia obowiązku wobec ducha. Ileż razy każdy jej najmniejszy fragmencik przeszedł pocztą elektroniczną między nami! Gdybyśmy ten wysiłek, czas, skupienie skierowali ku potrzebniejszemu dziełu, byłby z nas pewnie większy pożytek.
Kiedy jeden z fachowców w drukarni chciał nam pokazać, jak silny grzbiet ma nasza książka, omal nie skoczyliśmy mu do oczu. Ponoć w Empiku mniej wziętym wydawcom zwracają po pół roku trzy czwarte książek tak wymemłane, że nadają się tylko na przemiał. Może w Matrasie będzie lepiej, jeśli w ogóle przyjmą naszą książkę. Pozostają jeszcze księgarnie specjalistyczne i sklep dla turystów w kopalni soli. Oczywiście, jak zawsze, możemy liczyć na kultową księgarnię Atena na wielickim Rynku Górnym, no i na sklepik stacji paliwowej w Sierczy o powierzchni dobrych 20 metrów kwadratowych. Wieliczanie staną tam godnie, bo spokojnie, na półce pod sufitem niewidoczni dla nikogo, obok naszych wcześniejszych Brzegów Sierczy.

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0