zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Obecnie chciałbym traktować prozę Brunona Schulza jako dla mnie najważniejszą. Bynajmniej nie dlatego, że to poezja napisana prozą, takiej jest wiele. Z niewielkiej spuścizny Schulza powieść Mesjasz miała być najistotniejsza, podsumowywać (dotychczasowy) dorobek autora i zbliżać czytelnika do jego tajemnicy. Powieść zaginęła, tylko o dwóch znanych nam opowiadaniach wiemy, że pierwotnie miały się w niej znaleźć. To teksty zatytułowane Genialna epoka Księga, autor zdążył je zamieścić w zbiorze Sanatorium pod klepsydrą. Ze względu na to, że reprezentują one zaginioną powieść, posiadają specjalną rangę. Jest w Genialnej epoce taki urywek:

– Szloma! – zawołałem, stojąc w oknie naszego niskiego piętra.

Szloma dostrzegł mnie, uśmiechnął się swym miłym uśmiechem i zasalutował.

– Jesteśmy teraz sami w całym rynku, ja i ty – rzekłem cicho, gdyż wydęta bania nieba dźwięczała jak beczka.

– Ja i ty – powtórzył ze smutnym uśmiechem – jak pusty jest dziś świat.

– Mogliśmy podzielić go i nazwać na nowo – taki leży otwarty, bezbronny i niczyj. – W taki dzień podchodzi Mesjasz aż na brzeg horyzontu i patrzy stamtąd na ziemię. I gdy ją tak widzi białą, cichą, z jej błękitnym zamyśleniem, może się zdarzyć, że mu się zgubi w oczach granica, niebieskawe pasma obłoków podłożą się przejściem i sam nie wiedząc, co czyni, zejdzie na ziemię. I ziemia nawet nie zauważy w swej zadumie tego, który zszedł na jej drogi, a ludzie obudzą się z popołudniowej drzemki i nie będą nic pamiętali. Cała historia będzie jak wymazana i będzie jak za prawieków, nim zaczęły się dzieje.

– Czy Adela jest w domu? – zapytał z uśmiechem.

– Nie ma nikogo, wejdź do mnie na chwilkę, pokażę ci moje rysunki.

– Jeżeli nie ma nikogo, nie odmówię sobie tej przyjemności. Otwórz mi.

I rozglądając się w bramie na obie strony ruchem złodzieja, wszedł do środka.   

Ale błogo przepisywało mi się ten fragment z książki do komputera. Mógłbym być kopistą Schulza, najlepiej osobistym, a kto zna życiorysy jego i mój, ten wie, że wyrównywałbym wiele jego braków i słabości :). Mój Ojciec, dawno temu, miał zwyczaj podśmiewywać się z – jeszcze dawniejszego, tuż powojennego – przepisywania przez badaczy Pisma Świętego (późniejszych świadków Jehowy) fragmentów Biblii do zeszytów. Schulz wyznacza wzorzec skromności eschatologicznej. W porównaniu z nim przysłowiowy buddyjski brak obietnic wydaje się rozpasaniem. O obietnicach świadków Jehowy nie powiem nic więcej z nabytej grzeczności.

Ziemia może być niczyja tylko ze względu na innych ludzi. Nie ma ludzi, nie ma „niczyjości”, w przeciwieństwie do „swojości” i „mojości”, do których istnienia wystarczy jeden człowiek. (Brakuje mi tego abstrahującego od realności słowa „niczyjość” w słownikach, tak samo jak brakuje mi „czyjości”, skoro upowszechniły się – bodaj dzięki Miłoszowi – „mojość”, „swojość”). Ziemia niczyja może się nam udostępnić – to jest bezbronnie się przed nami otworzyć – zawsze za sprawą innych ludzi. Za sprawą ich nieobecności czy obecności, pasywności czy aktywności, zaniechania czy działania i tak dalej. Choć do jej otwierania się mogą być potrzebne także inne czynniki. Ziemię niczyją ludzie przemieniają w czyjąś, zamykając i uzbrajając ją wobec innych ludzi.

Tylko na nieprzemienionej w czyjąś ziemi niczyjej człowiek może się nie tyle zetknąć ze swoim zbawicielem, co być blisko niego, w jednym miejscu i czasie. Jednak człowiek nigdy tego nie zauważa, nigdy się o tym nie dowiaduje, a zwłaszcza –nie zapamiętuje tego, także nic to nie zmienia w jego dziejach. Bycie blisko człowieka i zbawiciela jest jak życie tego pierwszego: po jego ustaniu jest takie, jakby go nigdy nie było.

W ciągu całego mojego świadomego życia zastanawiałem się wiele razy, skąd u mnie taka słabość do niczyich ziem i do przemieniania ich w ziemie czyjeś. Zaczęło się od już „czyjegoś” i „cudzego”, narzuconego przez Mamę świadkowania (bo przecież nie świadczenia) Jehowie, które jest ziemią zajętą przez beneficjentów tego zajęcia, utopijną „republiką” wiecznych pionierskich skautów – przeleciało tego prawie 25 lat, licząc od początku życia. Niezbyt – mam nadzieję – naśladowniczego inicjowania biznesów komercyjnych, dążących z natury do bycia państwami w państwach, mam za sobą także prawie 25 lat. Bóg mi świadkiem, że niekomercyjnego rewitalizowania zaniedbanych, w tym przemysłowo zdegradowanych, terenów– niemal 20 lat. Brnięcia przez filozofię – 11 lat, a nawet więcej, jeśli liczyć nieukierunkowane młodzieńcze fascynacje. Bertrand Russel napisał o tej dziedzinie we „Wprowadzeniu” do  Dziejów filozofii zachodu: „Filozofia – w sensie, w jakim będę rozumiał ten termin – jest czymś pośrednim między teologią a nauką. Podobnie jak teologia składa się bowiem ze spekulatywnych dociekań dotyczących rzeczy, co do których jak dotąd nie można było uzyskać ścisłej wiedzy; ale tak jak nauka odwołuje się raczej do ludzkiego rozumu niż do autorytetu: czy to autorytetu tradycji, czy objawienia. Cała ścisła wiedza jest – skłonny jestem twierdzić – domeną nauki; wszelkie dogmaty, które wykraczają poza ścisłą wiedzę, należą do teologii. Pomiędzy teologią i nauką rozciąga się jednak Ziemia Niczyja, narażona na ataki z obu stron, tą Ziemią Niczyją jest filozofia”. Wreszcie inicjowania i wydawania niekomercyjnych książek, których, co bardzo prawdopodobne, nikt inny by nie inicjował i nie wydał – 9 lat.

Można powiedzieć, że dzieci, które mogłyby zostać powołane na świat, a nie zostały, są ziemiami niczyimi, jeśli zagląda do nich niezauważony przez nikogo Mesjasz.

Sprawozdanie z moich lektur, rozmów, myśli, marzeń, fantazji, snów w zakresie niczyich ziem to byłaby inna opowieść. Obawiam się, że ogniskuje się ona wokół archetypu pobytu na bezludnej wyspie Robinsona Cruzoe przed jego zetknięciem się z Piętaszkiem. Nigdy nie wyrażę tego lepiej niż Schulz w Republice marzeń (tu cytuję tylko symptomatyczny fragment):

W tych dniach dalekich powzięliśmy po raz pierwszy z kolegami ową myśl niemożliwą i absurdalną, ażeby powędrować jeszcze dalej, poza zdrojowisko, w kraj niczyj i boży, w pogranicze sporne i neutralne, gdzie gubiły się rubieże państw, a róża wiatrów wirowała błędnie pod niebem wysokim i spiętrzonym. Tam chcieliśmy się oszańcować, uniezależnić od dorosłych, wyjść zupełnie poza obręb ich sfery, proklamować republikę młodych. Tu mieliśmy ukonstytuować prawodawstwo nowe i niezależne, wznieść nową hierarchię miar i wartości. Miało to być życie pod znakiem poezji i przygody, nieustannych olśnień i zadziwień. Zdawało się nam, że trzeba tylko rozsunąć bariery i granice. […]

Postanowiliśmy stać się samowystarczalni, stworzyć nową zasadę życia, ustanowić nową erę, jeszcze raz ukonstytuować świat na małą skalę wprawdzie, dla nas tylko, ale podług naszego gustu i upodobania.  

Ojciec wspominał nieraz, czym dla niego miał być Armagedon, który skądinąd już się dla niego tym stał, natomiast nie zdążyłem się dowiedzieć od niego o jego niczyich ziemiach i jego Mesjaszu. Mój Mesjasz z pewnością kiedyś był blisko mnie, kiedy chadzałem po niczyich ziemiach, których nie przemieniałem w ziemie czyjeś, dlatego że nie rozumiałem, nie mogłem, nie chciałem.

Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0