zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Instytut Pamięci Narodowej zaprosił brata i mnie na „udostępnienie do wglądu” akt osobowych byłych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, którzy w latach 50. ubiegłego wieku prowadzili śledztwa przeciw naszemu ojcu Zbigniewowi Żyznowskiemu. Odmówił on służby wojskowej i pracy w kopalnianej brygadzie specjalnej, wchodzącej w skład paramilitarnej formacji „Służba Polsce”, co spowodowało, że spędził w więzieniu około dwóch lat.

Pierwszy niech będzie Żyłą Wodną. Urodził się w 1925 roku w Złożeńcu. Był pochodzenia chłopskiego, rodzina miała gospodarstwo i dwie morgi ziemi. Jego ojciec jeszcze przed wojną był członkiem PPR. Miał czterech braci. W czasie II wojny światowej był w grupie Newskiego partyzantem o twardo brzmiącym pseudonimie. W 1943 roku wstąpił do Gwardii Ludowej, a w 1944 roku do Armii Ludowej, w której służył w konspiracji do stycznia 1945 roku W tym samym roku po wstąpieniu do Milicji Obywatelskiej złożył w Olkuszu ślubowanie, w którym napisał: „Czując się uczciwem Polakiem, chcę dołożyć swojej przysługi w nowo oswobodzonej, demokratycznej Polsce”. Podpisał także zobowiązanie, z którego jeden cytat brzmi: „Tajemnicy służbowej dotrzymam i nigdy jej nie zdradzę […] w przeciwnym razie będę surowo ukarany według prawa”. W 1958 roku zdał maturę eksternistyczną, w 1962 roku ukończył Zawodowe Studium Administracyjne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a w 1967 roku studia wyższe, również na UJ. Mieszkał w Krakowie przy al. Słowackiego. W MO przeszedł ścieżkę od plutonowego do podpułkownika, którym został w 1968 roku. W 1971 roku objął funkcję naczelnika wydziału IV SB. Otrzymał piętnaście odznaczeń państwowych. W 1976 roku zarabiał 13 200 zł miesięcznie. Był przełożonym drugiego ubowca, o którym mowa poniżej. W 1976 roku skierował do generała brygady Stanisława Kowalczyka pismo o zwolnienie ze służby, co wkrótce nastąpiło. Złożył wówczas zobowiązanie, w którym obiecywał „zachować tajemnicę służbową do śmierci”. Po zwolnieniu, w sierpniu 1977 roku, otrzymał 13 200 zł emerytury, czyli dokładnie tyle, ile wcześniej zarabiał. Miał syna i córkę.

Drugiego ubowca nazywam Mądrym Wołem. Urodził się w 1927 roku w Chorągwicy pod Wieliczką, trzy lata wcześniej niż mój ojciec i niemal jako jego sąsiad – dzieliło ich kilka kilometrów. Ojciec Mądrego Wołu był emerytowanym górnikiem. Miał dwóch braci i trzy siostry. Ukończył szkołę podstawową oraz liceum zawodowe w Wieliczce. Zdobył zawód ślusarza, praktyki zawodowe odbywał w Pawlikowicach. Następnie pracował jako kalkulator w Zakładach Budowlanych Maszyn i Aparatury w Krakowie. Nie odbył przeszkolenia wojskowego. W 1948 roku ożenił się, do czasu zakończenia służby prawdopodobnie nie miał dzieci. Zamieszkał z żoną w Wieliczce. W 1952 roku wstąpił do partii i jednocześnie do UB. Jako powód swojego zgłoszenia podał w podaniu: „Ponieważ praca ta będzie mi odpowiadała”. Złożył wówczas deklarację: „Jako świadomy członek partii, chcę przez pracę w organizacji bezpieczeństwa przyczynić się do umocnienia władzy ludowej i jej bezpieczeństwa”. W UB nie pracował samodzielnie. Został wydalony ze służby w 1956 roku za incydent z alkoholem i bronią. Na karcie zwolnienia jako powód wpisano „wykroczenie natury moralnej”. Został skazany na 2,5 roku wiezienia.

Dziwne uczucie przeglądać poufne akta ludzi, ponad pół wieku temu mogących bezkarnie decydować o życiu i śmierci dwudziestokilkulatka, który później został moim ojcem. Mogli z łatwością, według swojego widzimisię, nawet mimowolnie, zlikwidować możliwość przyjścia na świat mnie i mojego brata, naszych dzieci, wnuków, aż po koniec wszystkich rodów, które rozgałęziając się, ostatecznie powstaną wskutek rozrodczości mojego ojca. Wpatruję się w twarze ubowców na zdjęciach dołączonych do akt. Jeden wygląda, jakby jeszcze poprzedniego dnia klepał pług, jego rysy są wyostrzone, jakby ich właściciel był zmuszony do kierowania się w jakąś stronę. Gładsze rysy drugiego wskazują na twarz, od której odbiły się różne impulsy.

Od początku istnienia IPN ojciec słał pisma do tej instytucji, ale przez siedem następnych lat, póki żył, urzędnicy nie zdążyli pokazać mu jego teczki. Minęło kilka następnych lat i państwo polskie umożliwia mi i bratu zapoznanie się wybranymi szczegółami z życia służbowego i prywatnego ubowców, którzy zajmowali się ojcem. Państwo mści się na tych, których niegdyś nagradzało, hołubiło, odznaczało. Czym jest państwo polskie? Czy tysiącletnim, ponadindywidualnym bytem kierującym się moralnością własnego przetrwania i niepoczuwającym się do wierności wobec swoich sług? Bo nie nieistniejącym w żadnej formie ani wymiarze widmem na usługach aktualnych funkcjonariuszy, którzy rządząc, mogą się obrócić przeciw wcześniejszym kolegom po fachu. Nie, naród i jego duch liczą się bardziej niż widzimisię funkcjonariuszy.

Ważniejszy z dwóch ubowców otrzymał piętnaście odznaczeń państwowych, a ja czytam o jego chorobach i słabostkach, o tym, jak się prosił, żeby na koniec służby w 1976 roku do emerytury w wysokości 13 500 złotych dorzucono mu jeszcze jeden ważny medal. Urzędnicy, jak kiedyś odznaczali się nawzajem po piętnaście, dwadzieścia razy, tak robią to nadal – raczej bez zażenowania. Mojego ojca nie odznaczono. Przepracował zawodowo niemal pięćdziesiąt lat, jak pamiętam, w 1976 roku jego pensja wynosiła około 4000 złotych – osoby młodsze i ewentualnie z zagranicy informuję, że było to około 40 dolarów amerykańskich.
Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0