Serdecznie zapraszamy na premierę najnowszej książki Bolesława (Wasyla) Bawolaka, która odbędzie się podczas 34. Łemkowskiego Kermeszu w Olchowcu, w dniach 25-26 maja 2024. To trzecia książka Bawolaka poświęcona kulturze niematerialnej, która zachowała się we wsi...
In der Strategie gibt es keinen Sieg. Słowa Clausewitza mogą się wydać paradoksalne, bo na pierwszy rzut oka wszelkie strategie tworzy się i realizuje przede wszystkim po to, by zwyciężać lub przynajmniej nie przegrywać. Nikt o wojnie nie mówi rzeczy tak ważnych, jak Clausewitz w swoim dziele o takim właśnie tytule (tj. „O wojnie”).
Rozróżnia on trzy poziomy działań związanych z wojną.
Najogólniejsze i najważniejsze spośród omawianych przez niego, jest wyznaczanie celów politycznych, które można osiągnąć podczas wojny i przez wojnę. Takie cele z jednej strony powinny być jej godne i poważne, bo z natury wojna jest poważna i sroga, ale z drugiej strony na tyle elastyczne, że możliwe do realizacji – w miarę rozwoju wydarzeń. Wyznaczanie celów i one same często mylą się ze strategią, która jest od nich bardziej bieżąca i zmienna.
Strategia jest nieprzewidywalnym z góry wykorzystywaniem wyników działań taktycznych, tak pozytywnych, jak i negatywnych, do realizacji celów, o których mowa wyżej. Strategia nie jest czymś założonym raz i raczej nie jest też czymś powstającym z długich, wszechstronnych analiz i przemyśleń faktycznego stanu rzeczy, przynajmniej jeśli strateg nie zna tego stanu z bezpośredniego doświadczenia i nie może go analizować na bieżąco. Strategia jest w dużym stopniu wymagającym wprawnego rzutu oka, błysku umysłu, „łatwości spojrzenia”, „prostej wyobraźni”, „wolności ducha” decydowaniem, co i jak dalej robić w związku z tym, co już jest: ugrane, wywalczone, uzyskane bądź stracone, czasem dzięki posunięciom taktycznym, czasem przez przypadek. „Rzadko, a przynajmniej nie zawsze nakreśla sobie wódz to, co chce opanować, a uzależnia to od biegu wypadków. Natarcie doprowadza go często dalej, aniżeli zamierzał… ”. Jeśli w strategii jest coś stałego, oprócz – jak wynika z powyższego – wpływania na zmianę celów politycznych, to narzędzia mentalne stratega, takie jak: podejście do problemów, sposób myślenia, nastawienie psychiczne. Ale już nawet najogólniejsze zasady postępowania – więc z definicji stałe – raczej nie, bo czymże poręczniejszym one są niż dogmaty i doktryny, biorące się przecież zawsze z degeneracji myślenia lub postawy.
Najbliżej bieżących wydarzeń jest taktyka. Mowa o właściwej walce, która składa się głównie z naturalnie silniejszej, więc wymagającej mniejszych sił obrony, i naturalnie słabszego, więc wymagającego więcej siły natarcia, z tym że, „skuteczna obrona może niepostrzeżenie przerodzić się w natarcie, tak na odwrót natarcie w obronę”. Mowa o codziennym boju, który jest zasadniczym środkiem prowadzenia wojny, toczeniu będących jednym ciągłym kryzysem bitew i ich wygrywaniu bądź przegrywaniu. Tylko na tym poziomie dotyka się rzeczywistości, zna się ją doświadczalnie, doznaje się prawdziwych wygranych i przegranych, które skądinąd nie mają żadnej wartości, jak tylko „w stosunku do całości” – realizacji celu. Wynik walki jest wypadkową z grubsza trzech czynników: przewag ilościowych i jakościowych („sił fizycznych i moralnych”), woli walki, przypadku.
Dziedzina celu wykracza poza dziedzinę strategii, tak jak ta wykracza poza dziedzinę walki. Ceną za wykraczanie poza walkę i tym bardziej strategię jest coraz większe oderwanie od rzeczywistości, faktów. Ceną za niewykraczanie poza strategię i tym bardziej walkę jest wąskość dostępnej perspektywy. Wszyscy robią swoje w swoich zakresach. Ci działający z sercem, w sensie emocjonalnie, czynią dziedziny dojrzałymi. Te z kolei, jeśli już dojrzały w jakimś stopniu, niejako same prowadzą, a także wymuszają aktywność tych, którzy działają w nich bez serca – jeśli nie tych konkretnych, to innych, jak nie teraz, to kiedy indziej.
Tak domyka się koło (systematycznego) działania – dla jednych błędne, dla drugich nie. Mnie akurat do działania – to jest osobistego zmagania się z oporem ludzi i materii, tak entropią, jak inercją, „tarciem” Clausewitza – pobudza bardziej niż jego błędność jego marionetkowość. When a man acts he is a puppet, Oscar Wilde. Każdy działający jest marionetką w stopniu, w którym wymuszają to na nim obiektywne okoliczności towarzyszące działaniu, co uwalnia go od rzeczywistej osobistej – a nawet moralnej – odpowiedzialności. Działający w pełni pod presją zewnętrznych okoliczności jest w pełni ich marionetką, jest nareszcie od czegoś wolny, niechby i od odpowiedzialności. Im potężniejsza i bardziej niebezpieczna presja, tym więcej człowiek ma wolności. Nic nie jest takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Lew Tołstoj mówi w Wojnie i Pokoju: „Niezliczona ilość wolnych sił (gdyż człowiek nigdzie nie bywa tak wolny, jak w czasie bitwy, gdy idzie o życie lub śmierć) wpływa na kierunek bitwy i ten kierunek nigdy nie może być z góry przewidziany i nigdy nie odpowiada kierunkowi jakiejkolwiek jednej siły”. Jakże uskrzydlające może być poddawanie się wszechogarniającej konieczności, jeśli tylko dobrowolne i z możliwością rezygnacji, na którą nadzieja umiera ostatnia.
Nie istnieje bycie w ogóle zwycięzcą, nawet gdyby się wygrywało po kolei wszystko, na co się natrafia. Bo wygrywać można bieżące boje i bitwy, skądinąd rzadko się je toczy dla nich samych. Ale nawet jeśli wygra się je wszystkie, nie pociąga to automatycznie wygrania wojny. I to głównie nie dlatego, że rezultat wojny potrafi być inny niż (zsumowany) rezultat bitew. Powód jest inny: wojna – wygrana czy przegrana – jest tylko narzędziem do osiągnięcia celu, a ewentualne osiągnięcie celu nie jest wygraną z nikim, bo cel sam w sobie nie jest przeciwko nikomu wymierzony. Nawet cel polegający na eksterminacji kogoś nie ma po drugiej stronie tego kogoś jako przeciwnika, ponieważ ten ktoś jest przeciw własnej eksterminacji jako takiej, a nie jej jako czyjemuś celowi. Czyjś cel, zwłaszcza jeśli jest dogłębnie przemyślany, kompleksowy, skomplikowany, innymi słowy trudny do ogarnięcia przez kogoś innego niż ustalający go, w zasadzie może być przedmiotem bezpośredniego sprzeciwu czy wrogości kogoś innego tylko w przypadku, jeśli ten wyznaczyłby sobie jako własny cel dokładne przeciwieństwo celu tamtego, swoisty anty-cel, co wymagałoby od niego przede wszystkim pełnej znajomości i rozumienia celu pierwotnego, a przecież (po)ważne cele bywają nie tylko trudne, ale i niejawne, ukryte. W praktyce niezwykle rzadko powstają i są realizowane anty-cele wobec (po)ważnych celów; „każdy wiosłuje ku własnym marzeniom”.
Realizowanie celów jest osiąganiem, ale nie wygrywaniem. Działając więc wygrywamy bądź przegrywamy najczęściej małe potyczki na bieżąco, osiągamy cele albo nie, ale tak w ogóle, to nie wygrywamy. Co najwyżej udaje się nam osiągać nasze własne cele, ale one jako takie mało kogo interesują.
Takie podejście stawia nas przed innym problemem: czy brak wygranej pociąga samoistnie przegraną, czy jednak można w ogóle nie być ani wygranym, ani przegranym? Na pierwszy rzut oka chyba można: skoro nie ma w ogóle wygranych, to nie ma przegranych.
Wiesław Żyznowski
12 lutego 2016